W tym roku grupa kokotkowych śmiałków zmierzyła się z falami Małej Panwi. Siedemnastu kajakarzy zebrało się w piątek z samego rana pod probostwem, aby przegrupować szyki i wyruszyć razem już z proboszczem Michałem w kierunku Kolonowskiego, skąd mieliśmy tego dnia wypływać. Na miejscu same luksusy. „Dzika Chata” firma, która organizowała spływ poczęstowała nas kawą i herbatą, później żona właściciela doniosła pysznego kołocza – a my przyzwyczajeni do najbardziej ekstremalnych warunków spożywania posiłków na spływie – czy to śniadanie na kajaku albo kolacja wśród krowich placków, poczuliśmy się tam niemal jak na kokotkowym festynie. Jak się później okazało tego dnia spływ był bardzo przyjemny, no może nie tak leniwy, a rzeka nie tak szeroka jak w zeszłym roku, przez co co poniektórzy śmiałkowie po wywrotce kajaka, swoich wioseł szukać musieli kilkanaście metrów dalej (no w sumie to dobrze, że wioseł a nie kąpielówek 🙂 ). Ale największym atutem tegorocznego spływu był brak obciążenia, wszystkie toboły, śpiwory, karimaty i jedzenie zostały na polu namiotowym i czekały w samochodach na swoich utrudzonych właścicieli. Tutaj rada na przyszłość: masło z tęsknoty i w strachu przed porzuceniem lubi uciekać z okowów pudełka aby przywitać z utęsknieniem właściciela zaglądającego do reklamówki z jedzeniem. Dlatego też przed kolejnym spływem kajakowym upewnij się, czy Twoje masło nie jest na zbyt do Ciebie przywiązane i czy okowy jego nie nazbyt swobodne.[gallery_clip]
http://kokotek.pl/galeria/?gallery=227[/gallery_clip]
Po kilku godzinach machania dotarliśmy do Krasiejowa, skąd w dwóch grupach samochód odwiózł nas z powrotem do Kolonowskiego. Gdy już wszyscy byliśmy pod „Dziką Chatą”, teraz już własnymi samochodami, podjechaliśmy w górę rzeki na pole namiotowe i rozbiliśmy się nie szczędząc sobie miejsca z braku jakichkolwiek obozowych sąsiadów.
Kolejny dzień chyli się ku końcowi, a obozowicze wokół ekologicznego – zimnego ogniska zebrali się na wspólne rozmowy i żarty.
Dzień drugi- sobota.
Dla mnie był to dzień odkrywania nowych dyscyplin sportowych. Do oficjalnej listy wnoszę o dopisaniem:
1. Płynięcie kajakiem stylem grzebanym,
2. River walking,
3. Kajakarstwo nocne.
Ale po kolei. Tego dnia rzeka okazała się niemiłosierna – co chwila sterczące drzewa uniemożliwiające jakiekolwiek manewry długim i obciążonym brzuchami pełnymi zupek chińskich kajakiem, łachy piachu to z prawej to z lewej strony rzeki, to znowu pośrodku. W tych właśnie okolicznościach narodziły się pierwsze dwie ze wspomnianych dyscyplin. Styl grzebany, to oczywiście sposób w jaki wiosło zanurzało się w wodę… tak właściwie w piasek z wodą, bo do dna, w niektórych miejscach, było po kilkanaście a nawet kilka centymetrów wody, to też jedyny opór wiośle stawiało dno.
Jeżeli chodzi zaś o river walking, to był to sposób na przeprawienie się przez rzekę idąc po jej dnie i ciągnąc za sobą kajak. Brakowało tylko odpowiednich kijków i uprzęży na kajak.
Ostatnia z proponowanych przeze mnie dyscyplin – kajakarstwo nocne, to już dłuższa historia a wiąże się z nią pewna nocna „akcja ratunkowa”.
Gdy pionierzy wyprawy dopłynęli do obozu było około godziny 19.00. Jednakże już w pierwszych minutach spływu nasza grupa podzieliła się na dwie mniejsze. Pierwsza z nich – „Wytrwali”, nie zważając na mielizny i przeciwności dążyli do celu, druga zaś: czterech kawalerów- „Poszukiwaczy Przygód i Kontemplatorów Natury” nie walcząc z nurtem dała się mu wolniutko ponieść, zważając przy tym by odpowiednią ilość czasu poświęcić właśnie na owo kontemplowanie przyrody. Tak też, gdy „Wytrwali: dotarli do obozu, po „Kontemplatorach” ani widu ani słychu. Zbliżała się 21.00 a tu z za zakola płynie jeden kajak, „To oni!!!”- wykrzykują wszystkie dzieciaki. Połowa Kontemplatorów już jest. Na resztę przyszło nam czekać aż do głębokiego zmroku. Wtedy to dwóch dzielnych młodych mężczyzn z obozu „Wytrwałych” postanowiło wyruszyć w górę rzeki na poszukiwania zagubionych. Tak też, uzbrojeni po zęby w latarki, około godziny 22.00 wypłynęli w górę rzeki przecinając dziobem kajaka jej czarne wody. Nie trwało to więcej jak 20 minut gdy zza tegoż zakola błysnęło światło latarek. Wracają, cali i zdrowi i od dobrej godziny płynący w całkowitych ciemnościach Kontemplatorzy. Taka i oto geneza kajakarstwa nocnego a ewentualnym przyszłym amatorom tejże dyscypliny doradzam wybranie przyjaźniejszej rzeki i pomimo wszystko zabranie ze sobą telefonów komórkowych. Tak oto minął dzień i wieczór dnia drugiego.
Nazajutrz – niedziela
Wszyscy obozowicze i kilkoro obcych kajakowiczów z pola namiotowego przywitało ten dzień Mszą Świętą o godzinie 8.00. Po niej niespieszne śniadanie i chwila na rozmowy i rozmyślania przy rzece.
Czas się pakować, jak za każdym razem ten spływ będziemy wspominać z ogromnym uśmiechem na twarzach. Szczere rozmowy w kajakach, zakwasy w bicepsach, ale i skakanie z liny do rzeki, kąpanie się w cieplutkiej wodzie, noce pod milionami gwiazd – to nam musi wystarczyć aż do kolejnego spływu.
Agnieszka Wąs